Różności > Opowiadania, wiersze...
Opowiadania
Nero01:
SKRZAT
Chrup –Chrup... Dziwny dźwięk skradania.
Trzask- Plask... Jakieś chrobotania.
Tup- Tup... Kroki uciekania.
Coś tam skrzeczy, coś tam piszczy.
Gdzieś z oddali widać cień.
Szybki kroczek, chude nóżki.
I to nie są dobre wróżki!
Chytre oczka, duży nosek,
potargany rzadki włosek.
Długie uszy, śmiech złośliwy,
głosik cienki, opryskliwy.
Chrup- Chrup... Dziwny dźwięk skrobania.
Trzask- Plask... Jakieś chrobotania.
Tup- Tup...Kroki uciekania.
Cóż za znój, cóż za znój,
dokuczliwy jest ten stwór!
Biega, skacze jak szalony,
już mi podarł pantalony, przebił igłą trzy balony!
Rozbił talerz i doniczkę
i roztrzaskał cukierniczkę!
Pociął obrus i szlafroczek,
wplótł też gumę mi w mój koczek,
no i wypił synka soczek!
A to wszystko przez noc całą, kiedy mi się dobrze spało...
Fajny?
Nero01:
Tym razem to nie moje opowiadanie. To jest opowiadanie pewnego pisarza, bardzo znanego. Wydał wiele książek. Zna go mój tata. Poprosił mnie żebym gdzieś to opublikowała. Jest to jego ostatnie dzieło:
Prawo Murphy'ego
- Nareszcie do jasnej cholery! Nareszcie! - wykrzykiwał mężczyzna podnosząc się i otrzepując z piachu. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego o co się przed chwilą potknąłem? - Douglas wpatrywał się w zwierze siedzące na wydmie usypanej ze złotego piasku. Musiał przez cały czas mrużyć oczy by cokolwiek zobaczyć. Słońce biło oślepiającymi promieniami.
Lew wydawał się nie być zainteresowany znaleziskiem mężczyzny. Wylegiwał się liżąc swoje łapy szorstkim i różowym językiem. Słychać było świst wiatru.
- Nie? Podpowiem Ci. - ciągnął mężczyzna. - To komin mój przyjacielu, komin! Teraz wystarczy go trochę odkopać i do dzieła!
Douglas ściągnął z głowy chustę chroniącą go przed zabójczymi promieniami słońca. Jego czarne włosy były mokre od potu, spływał po całej twarzy.Z masywnej, skórzanej torby wyciągnął składaną łopatę. Błyskawicznie rozłożył ją i zabrał się do kopania.
Po kilkunastu minutach komin był na tyle odsłonięty, że można było przez niego się przedostać. Doug ściągnął ciężki napierśnik i sięgnął do torby po linę. Jednym końcem przywiązał siebie, a drugim obwiązał komin.
- Miejmy nadzieję, że wytrzyma. Pilnuj mojego pancerza, amigo. Trzymaj kciuki, czy raczej zaciskaj łapy. Niedługo wrócę. Jestem pewny, że znajdę to tam. Czuję to! - powiedział po czym uśmiechnął się serdecznie do zwierzęcia obserwującego jego poczynania.
Chwilę później wrzucił przez komin swoją dwururkę po czym na głowę założył gogle noktowizyjne i zaczął przeciskać się przez ciasny komin.
Wewnątrz panowała ciemność. Światło wpadało jedynie przez przetkany przez momentem komin. Douglas rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Ładny wystrój, pani "Truposz od dziesiątek lat" - rzucił na głos otrzepując się z sadzy i kurzu. Podniósłszy swoją strzelbę ruszył przed siebie, w kierunku korytarza. W powietrzu unosiła się woń stęchlizny i rozkładającego się jedzenia. Salon w którym się znajdował nie wyróżniał się niczym specjalnym. Na drewnianej podłodze dywan, białe ściany, nad kominkiem wypchana głowa jelenia, dwa fotele i ława. Douglas doszedł do wniosku, że wygląda jak zwyczajny salon przeciętnego pana Smitha. Po chwili dostrzegł popękane okna przez które do środka dostało się kilkaset kilogramów piasku.
W korytarzu oczom Douglasa ukazały się schody prowadzące na piętro oraz wejście do kuchni. Mężczyzna kilka razy zaciągnął się nosem próbując poznać dokładniej źródło zapachu.
- Wyraźnie czuć smród zepsutego jedzenia. Może znajdę chociaż jakieś konserwy? - zastanawiał się wchodząc przez drzwi do kuchni.
Zepsute mięso w lodówce całe otoczone było przez pełzające robaki. Woń była nie do zniesienia, czym prędzej zamknął drzwiczki.
- Coś tu musi do diabła być - myślał.
W szafkach znalazł talerze, wielce, puste pojemniki na przyprawy, młynek do kawy. Douglas tracił ostateczna nadzieje kiedy jego oczy zatrzymały się na wychodku dla zwierząt zamontowanych na drzwiach.
- No jasne! - powiedział podekscytowany i zaczął rozglądać się po podłodze. Po chwili znalazł czego szukał.
Karma w misce mimo upływu wielu lat smakowała wyśmienicie. Mężczyzna uświadomił sobie, że od dawna nie miał w ustach niczego tak smacznego. Mimo wysiłku nie znalazł pudełka z karmą.
Spróchniałe schody trzeszczały pod naciskiem. Każdy postawiony krok zdawał się zagłębiać niczym w gęstym błocie. Na ścianie zawieszone były obrazy przedstawiające strumienie wody, lasy, stare chatki. Douglas starał się na nie nie patrzeć.
Na piętrze znajdowały się trzy pomieszczenia. Jedno małe i dwa większe. Doug przypuszczał, że może to być łazienka, pokój dziecka oraz sypialnia rodziców.
Drzwi do łazienki wydawały się być zablokowane. Sięgnął po strzelbę.
Strzał. Okropny huk. Duszący dym z lufy. Przez dziurę w drzwiach zaczął sypać się strumieniem piasek. Miliardy mikroskopijnych ziarenek. Strumień nie miał końca.
- Niech to szlag, powinienem był się domyśleć, że jest zasypane. Trzeba się pospieszyć. - wymamrotał ze złością wkładając strzelbę do pokrowca na plecach.
Ściany kolejnego pokoju były oklejone plakatami. Samochody lat dziewięćdziesiątych. Guns N' Roses. Transformers. Pod ścianą stało zasypane biurko, obok szafa. Douglas skierował się w stronę łóżka. Uklęknął i sięgnął ręką pod nie.
- To musi tu być. No dalej mały, no. Każdy to przecież trzymał pod łóżkiem, ty chyba nie byłeś inny.
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas skupienia. Nagle jego dłoń natknęła się na coś.
Przez dłuższą chwilę Doug wpatrywał się w okładkę. Panowała absolutna cisza. Można było usłyszeć odgłos sypiącego się w korytarzu piasku.
Okładka ukazywała kobietę zasłaniającą dłońmi swoje duże piersi. Od pasa w dół zasłaniały ją napisy.
- Nie myliłem się... - powiedział i pocałował magazyn. - Playboy, wspaniale!
Do uszu Douga dobiegł huk wyłamanych drzwi. Błyskawicznie schował magazyn do torby i wyciągnął strzelbę. Wyszedł na korytarz celując. Przez wyłamane drzwi łazienki piasek dostawał się teraz błyskawicznie.
- Niech to szlag!
Biegiem udał się do drugiego pokoju i zaczął przeszukiwać wszystko w pośpiechu. Nie znalazł jednak niczego wartego jego uwagi. Nie miał czasu by szukać dokładniej.
Z trudem przecisnął się przez pół tony piasku w korytarzu i zbiegł po schodach. Wszedł do kominka na czworaka i zaczął wspinać się po linie.
Słońce zachodziło. Mężczyzna leżał wyczerpany na nagrzanej ziemi ciężko dysząc. W lewej dłoni trzymał zaciśnięty pasek torby. Czuł, że jego serce bije jak oszalałe.
Po trzech dniach wędrówki wycieńczonemu Douglasowi ukazał się obraz obozu otoczonego wysokim, stalowym ogrodzeniem.
- To już niedaleko. - oznajmił po czym wytarł pot ze swojego czoła i zrobił głęboki wdech.
Lew stąpał dumnie po gorącym piasku. Od czasu do czasu machał ogonem by odgonić obsiadające go muchy.
- Dlaczego próbujesz ze mną rozmawiać? - zapytało zwierze.
- Dlaczego próbuje z tobą rozmawiać? Dlaczego miałbym nie próbować? Jesteś lwem i z niewiadomych powodów łazisz za mną od czterech dni!
- Chyba wiesz, że nie jestem prawdziwy?
- Och, oczywiście. Domyśliłem się już pierwszego dnia kiedy się pojawiłeś. Lwów już przecież nie ma. Poza tym wydawałeś się jakiś dziwny, nie próbowałeś mnie zjeść, więc z miejsca cię polubiłem. - roześmiał się.
- Ja jestem Tobą, Doug. Jestem częścią twojej podświadomości poza twoim ciałem. Nim dokładniej i częściej mnie widzisz tym bliżej jesteś śmierci...
Douglas nie odpowiedział. Szli dalej w milczeniu.
Kilkanaście minut później stali już przed wielką, zardzewiałą bramą.
- Stać! - krzyknął mężczyzna na wieży wartowniczej celując kuszą w Douglasa. Był sam. - Kim jesteś i czego tu szukasz?
- Spokojnie, pan Murphy nie zna. Po prostu przekaż mu, że Douglas Mayer wrócił.
Strażnik zjechał prędko po drabinie. Znikła na kilka minut.
Słońce grzało tego dnia bezlitośnie. O tej porze można było usmażyć przy jego pomocy jajecznice. Cały zapas wody Douglasa się skończył, nie jadł od trzech dni. Wiedział jednak, że to co ma w torbie, którą przez ostatnie trzy dni ciągnął po piasku pustyni, zapewni mu solidny obiad i tyle wody ile zdoła wypić. Playboyowi zawdzięczał życie.
Ogłuszający pisk metalu spowodowany tarciem zmusił go do zasłonięcia usu. Brama przesuwała się po szynie bardzo powolnie, do jej odsunięcia potrzeba było sześciu mężczyzn. Chwile później oczom Douglasa ukazało się wnętrze "metropolii". Duży plac ubitej ziemi otoczony straganami wykonanymi ze śmieci. Sklepiki, małe knajpki, namioty, prymitywne chatki.Cały plac wypełniony wyłącznie mężczyznami.Tuż za placem znajdowała się kamienna budowla. Jej wygląd sugerował, że stała tu dużo wcześniej niż od czasu zakończenia Wojny Ostatecznej. Ciemne wejście prowadziło schodami w dół, do świętej studni. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i donośny gwar mężczyzn. Douglas skierował się prosto do starej budowli.
- Głębokie gardło, ręczną robótka, seks grupowy, co tylko pan zechce! Wszystko za butelkę wody! - młody chłopak blokował przejście Dougowi. W jego oczach ujrzał strach. Strach przed śmiercią.
- Przykro mi mały, nie jestem zainteresowany. - oznajmił i stanowczo odepchnął chłopca.
Wewnątrz budowli jedynym źródłem oświetlenia były zawieszone na ścianach pochodnie. Powietrze było przesycone wilgocią, panował przyjemny chłód.
Usłyszawszy kroki Douglasa, stary mężczyzna siedzący za stołem uniósł głowę ku górze i zapytał z zaciekawieniem.
- Mayer, to Ty?
- Tak Murphy, to ja - odpowiedział niepewnym tonem.
- Czy... czy masz coś dla mnie? Masz, prawda? Widzę to w twoich oczach. Ten błysk. To musi być coś wyjątkowego.
Douglas rzucił ciężką torbę na drewniany stół. Świecznik na nim postawiony omal się nie przewrócił. Echo rozniosło po wnętrzu głuchy huk. Wyciągnął gazetę i rzucił ją przed siedzącego naprzeciw niego mężczyznę.
Ten zbliżył świeczkę i ze zdumieniem przyglądał się okładce magazynu. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- To... to... - przez kilka sekund nie mógł wydusić słowa - To Playboy! - wreszcie mu się udało.
- Eureka - Douglas mimowolnie się uśmiechnął. Widok śliniącego się starca do gołej kobiety na zdjęciu w jakimś stopniu go bawił. Przez kilka minut panowała cisza. Murphy kartkował pismo z zaciekawieniem.
- One wszystkie są takie piękne. Och, ile był dał żeby mieć jedną z nich tutaj choć na chwilę!
- Woda... - mruknął Doug.
- Co? Mówiłeś coś?
- Należy mi się woda.
- Ach tak, tak. Bierz ile tylko zdołasz. - mężczyzna machnął ręką.
Idąc do pomieszczenia ze studnią, które znajdowało się tuż obok nadal kontynuowali rozmowę.
- Hej, Doug! Czy opowiadałem Ci już jak poznałem Mery Lou?
- Tak, słyszałem to już kilka razy. - zachichotał. Humor wyraźnie mu się poprawił. Nareszcie mógł napić się wody.
- Och, jaka szkoda. - dobiegł głoś zawiedzionego mężczyzny - Brakuje mi jej, Doug. Brakuje mi jej ciepła. Zapachu blond włosów, zielonych oczu i specyficznego śmiechu.
- Chyba wiem co czujesz. - oznajmił napełniając butelki wodą.
- Nie sądzę chłopcze. Ty miałeś zaledwie kilka lat kiedy kobiety zaczęły wymierać i rozpoczęła się Wojna Ostateczna o resztę nich. W dodatku byłeś sierotą. To było straszne. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Wróciłem z pracy, a jej po prostu nie było. Nie nie mogłem zrobić. Ktoś musiał dowiedzieć się, że Mary Lou jest u mnie ukryta i donieść na mnie, przecież dawali za to masę forsy.
- To naprawdę smutne, Murphy. - starał się mówić głośno Douglas - ale uważam, że powinieneś przestać o tym myśleć. Kobiet nie ma, wymarły. Jeśli jest gdzieś kilka z nich zamrożonych, jak głosi plotka, my ich już nie znajdziemy. Bez kobiet wymrzemy i my. Jedni wcześniej, drudzy później.
Obmył twarz i wrócił do pomieszczenia w którym znajdował się Murphy. Usiadł naprzeciwko niego.
-Wiesz, może i masz rację. Jest jednak coś co nie pozwala mi zapomnieć. - wyciągnął papierosa i zapalił go od płomienia świeczki. Zaciągnął się kilka razy po czym kontynuował - To miłość chłopcze. Ty nigdy jej nie doświadczysz.
- Och, Murphy, Murphy. - Douglas kiwał głową. - Idąc do Ciebie a placu widziałem męskie dziwki. Dwie z nich miały może dziewiętnaście lat. Skoro jesteś takim wrażliwym, miłym i ciepłym staruszkiem to dlaczego pozwalasz by na twoim placu pieprzyło się nastoletnich chłopców? Dlaczego?
Przez chwilę starzec nie odpowiadał. Douglas nie widział jednak na jego twarzy zakłopotania.
- Tak nakazał mi Bóg. Miałem wizje, chłopcze. Takie jest moje prawo.
- Wizję? Prawo? Jakie prawo do jasnej cholery?
- Prawo Murphy'ego. Jeśli ktokolwiek chce pić moją wodę musi współżyć.
- To chore! - wykrzyczał oburzony.
- Wcale nie! - w złości wstał. - Ja po prostu chce aby zaznali przed śmiercią miłości...
Doug był oszołomiony.
- Miłości? Przez wzajemne pieprzenie się?
- Tak. Istnieje duża szansa, że któryś z tych kilkudziesięciu mężczyzn zakocha się w sobie w ten sposób. Poza tym, czy nie wiesz, że tylko mężczyzna potrafi w stu procentach zaspokoić mężczyznę? Sam się przekonaj, a nie pożałujesz!
- Nie chce słuchać tych bredni! - przerwał mu. - Postradałeś zmysły.
- Słuchaj, może i oszalałem. Co innego nam pozostało? Wszyscy umrzemy, cała resztka pie***lonego gatunku ludzkiego! Nie uważasz, że to nie czas by zastanawiać się co jest moralne, a co nie?
- Właśnie to nas zniszczyło, Murphy. Właśnie to. Brak moralności. Wojna zamiast próby porozumienia. Jesteśmy gorsi niż zwierzęta! Zastanawia mnie tylko dlaczego ludzie zgadzają się na twoje "prawo"...
- Chcesz wiedzieć dlaczego? Powiem Ci! Bo każdy facet kocha pieprzyć! Właśnie dlatego! I dlatego wybuchła Wojna Ostateczna! Nikt nie myślał wtedy o tym, że gatunek ludzki może zniknąć. Myśleli jedynie o tym, że nie będzie czego ruchać! - starzec pochylił się nad siedzącym Douglasem. Jego twarz poczerwieniała. W oczach malowało się szaleństwo.
- Ja mam nad sobą straż, ja mam wodę! - ciągnął. - Ja mam ten cały pie***lony obóz. Rządzę garstką ludzi którzy są prawdopodobnie resztką ludzkości na tej planecie! Ja mam tu władzę, a nade mną jest tylko Bóg i jedynie on może mnie osądzić! - ciężko dyszał.
Zapadła cisza, którą ostatecznie przerwał Douglas.
- Mylisz się, Murphy, stary przyjacielu. - mimowolnie się uśmiechnął, wyciągnął strzelbę z kabury na plecach i wycelował prosto w głowę starca. - Bo jeśli Boga nie ma... to kto Cię wtedy osądzi?
Sekundę później stał już zachlapany krwią i kawałkami mózgu mężczyzny.
Nero01:
Fajne?
Nero01:
A to moje opowiadanie kiedy miałam 4 latka. Ale je musiałam poprawić. Proszę oto one:
Opowieści przy choince
Było zimowe popołudnie. Za oknem padał śnieg. Mały Kajetan patrzył na kolorową choinkę, którą ubrał razem z tatą.
- I co syneczku, podoba ci się nasza choinka?- zapytał tata.
- Tak. Jest wspaniała! – odpowiedział malec- Tato opowiesz mi teraz jakąś bajkę?
- Dobrze skarbie. Opowiem ci bajkę. Usiądź obok mnie i posłuchaj- powiedział mężczyzna- Dawno, dawno temu, za lasami i górami mieszkał chłopiec, który miał na imię Kajtek.
-To tak jak ja tato- stwierdził Kajetan.
- Tak synku, tak jak ty. Ów chłopiec chciał zrobić prezent swojej mamie na Boże Narodzenie- opowiadał dalej ojciec.
- Tatusiu, ten chłopiec był takim małym świętym Mikołajem?- zapytał maluch.
- Tak, był takim małym świętym Mikołajem- potwierdził tata- Długo myślał, co mógłby podarować swojej mamie. W końcu stwierdził, że musi to być coś od serca i postanowił wyhodować roślinkę, która pięknie zakwitnie podczas świąt. W sklepie ogrodniczym kupił nasionka, a w domu, w piwnicy, aby mama nie zauważyła wsadził je do doniczek. Długo czekał i nic mu nie wykiełkowało. Bardzo, bardzo się zmartwił.
- I co zrobił tatusiu?- zapytał chłopiec.
- Postanowił pójść po radę do swojego dziadka, który mieszkał na drugim końcu świata- kontynuował ojciec- Szedł i szedł i wstąpił do kawiarni, aby się czegoś napić. Tam dostał napój cytrynowy, ale tak był on niedobry, że nie nadawał się do picia. Zapytał więc sprzedawcę „Dlaczego sprzedaje pan taki niedobry napój”. Usłyszał, że nawet kiedy ów człowiek wsypuje dużo cukru, napój jest nadal kwaśny. Kajetan zaproponował więc, że kiedy pójdzie zapytać dziadka w swojej sprawie, zapyta również, o to dlaczego napój sprzedawcy jest taki niedobry. Kajetan poszedł dalej. Znów szedł i szedł, i dotarł do zmartwionego rolnika. Zapytał go co jest przyczyną jego smutku. Rolnik odpowiedział mu, że podczas wichury ziarno, które zebrał z pola zmieszało się z małymi kawałkami żelaza. Dlatego też nie może nim karmić swoich kurcząt. Znów Kajetan zaproponował, że zapyta dziadka o problem, który miał rolnik i wyruszył w dalszą drogę. Znów szedł i szedł i spotkał starą kobietę, która bardzo płakała. Zapytał staruszkę „Dlaczego babciu płaczesz?”. Kobieta opowiedziała mu taką historię: „Co roku kupuję ziemniaki dla swoich wnucząt, aby miały co jeść. Jednak zimą ziemniaki stają się słodkie jak cukier i dzieci nie chcą się nimi posilać”. Chłopiec obiecał kobiecie, że zapyta o ziemniaki swojego dziadka i poszedł dalej. Idąc dalej spotkał jeszcze podupadłego na zdrowiu człowieka, któremu ciągle chorowały dzieci i żona. Kajtek dał słowo, że dowie się co ma zrobić ów mężczyzna, aby pomóc sobie i swojej rodzinie. W końcu dotarł do domu dziadka. Zapukał i wszedł do środka. Powiedział „Dzień dobry dziadku”. Dziadek kiedy ujrzał swojego wnuczka bardzo się ucieszył. Siedzieli obaj przy ogniu przed kominkiem i długo rozmawiali. Chłopiec wypytał dziadka o wszystko i otrzymał odpowiedzi na swoje pytania.
Kiedy słoneczko zaczęło zachodzić udał się z powrotem do domu. Najpierw po drodze odwiedził podupadłego na zdrowiu mężczyznę. Zakazał owemu człowiekowi palić śmieciami w piecu. Wytłumaczył mu, że podczas spalania powstają toksyczne gazy, które trują jego rodzinę i powodują różne choroby. Później spotkał kobietę, która nie wiedziała co dzieje się z jej ziemniakami. Wyjaśnił jej, że w ziemniakach znajduje się cukier o nazwie skrobia, który nie jest słodki. Kiedy temperatura na dworze spada poniżej zera, wówczas w ziemniakach zachodzi przemiana. Z niesłodkiego cukru powstaje słodki cukier. Dlatego kobieta powinna zimą ziemniaki trzymać w chłodzie, ale nie w mrozie. Potem Kajetan zaszedł do rolnika. Dał mu magnes i wyjaśnił, że za pomocą tego przedmiotu oddzieli szybko ziarno od żelaza, bowiem żelazo przyciągane jest przez magnes a ziarno nie. Na końcu odwiedził sprzedawcę. Temu dał wskazówki, jak ma przyrządzać napój, tak aby był słodki. Powiedział „Najpierw pan wsypie cukier do gorącej wody i łyżką wymiesza. To przyspieszy rozpuszczanie. Dopiero po wystudzeniu słodkiej wody doda pan cytryny”. Sprzedawca tak zrobił i razem skosztowali pysznego trunku. Chłopiec jednak musiał wracać do domu, aby zasadzić swoje nasionka.
- I co zrobił chłopiec? – zapytał Kajtek.
- Kiedy dotarł do domu- dalej opowiadał tata- doniczki, w których zasadził nasiona postawił na słonecznym parapecie w swoim pokoju. Dziadek bowiem wytłumaczył mu, że roślinki aby mogły rosnąć muszą nie tylko mieć ciepło i wodę. Muszą również stać w słońcu. Dzięki jasnym promieniom w roślinach zachodzi fotosynteza.
- Ale trudne słowo tatusiu- stwierdził Kajetan.
- Tak trudne- potwierdził tata- Fotosynteza to taki proces, w wyniku którego roślinka wytwarza z wody i dwutlenku węgla, który my wydychamy tlen i pokarm dla siebie i dla nas. I do tego potrzebne jest jej światło.
- Jak to tatusiu? Dla nas też? – znów zapytał chłopiec.
- Z tego pokarmu jest zbudowana roślinka, a my przecież jemy roślinki- wyjaśnił tata.
- I co dalej tatusiu? – pytał malec.
-Chłopiec zrobił tak jak mu dziadek powiedział i na Boże Narodzenie wyrosły mu piękne kwiaty, które podarował swojej mamie. Tak skończyła się ta bajka.
- Ale piękna bajka- stwierdził Kajtek- Opowiesz mi tatusiu jeszcze jedną?
- Opowiem wieczorem, kiedy będziesz szedł spać- rzekł ojciec- teraz chodź pomożemy mamie przy ciasteczkach.
Tak chłopiec dowiedział się ważnych rzeczy. Jeżeli ty chcesz się też czegoś dowiedzieć poproś swojego tatę o bajkę.
Nero01:
Będę po kolei pisać opowiadania.
Wilczar_ Des I
Władek Szostakiewicz, okupując ławkę numer czterdzieści siedem tczewskiego, popadającego w ruinę amfiteatru przy ulicy Hugona Kołłątaja, leniwie kontemplował kurczący się poziom pierwszej dzisiaj, choć była już ósma czterdzieści pięć rano, butelki Sekretu Mnicha. Mimo, że miał 17 lat, jego doświadczenie w mentalnych, post alkoholowych podróżach, mogłoby zawstydzić niejednego jakuckiego szamana.
Z wewnętrznych deliberacji wyrwała go kawka mająca najwyraźniej za nic dorobek trzech tysięcy lat filozofii. Ptaszysko skrzeczało wniebogłosy. Władek, chcąc nie chcąc, był świadkiem awangardowej odsłony Światła i Dźwięku oraz Inwazji Mocy w jednym. Zaistniała sytuacja znalazła literacki wyraz w mono deklamacji do głównej aktorki:
- Zamknij ryj skrzeko! - Chwilę później w sukurs słowu poszedł czyn i tym razem ptak mógł oglądać wysoką, szczupłą postać, w niebieskiej podkoszulce i oliwkowych spodniach M-65, która desperacko walczy z grawitacją, próbując oderwać kawał betonowej podpory ławki. Władysław najprawdopodobniej, a nawet najpewniej podjął tę, dla przeciętnego człowieka z góry skazaną na niepowodzenie misję, tylko po to aby pokazać światu, że nikt nie będzie bezkarnie zakłócać codziennej celebracji. Patrząc z perspektywy kawki można by ją nazwać na przykład „Spożywanie na Śniadanie”. Kolejną, przygotowaną do wystrzału serię inwektyw, na szczęście dla stabilności emocjonalnej okolicznej przyrody przerwał Porno Żniwiarz, jak nazywali go koledzy, koleżanki już niekoniecznie, Darek.
- Szczała Władek! – zagadną głosem człowieka działającego od ponad dwudziestu lat w konspiracji na rzecz utrzymania spożycia spirytusu na poziomie siedmiu litrów rocznie na każdego statystycznego Polaka.
„Szczała, szczała i się zeszczała.” - Pomyślał filozof, po czym z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru przywitał się.
-Hator, hator Dariuszu! Już na posterunku?
- Służba nie drużba! - Uśmiechnął się Darek. Postępujący regres uzębienia, był wprost proporcjonalny do wieku i obecnego stylu życia. Darek miał czterdzieści dwa lata, dwójkę dzieciaków, których nie widział od dziesięciu lat. Była żona, nazywana przez niego pieszczotliwie suką, zostawiła go po aferze jaka wynikła kiedy zdjęcia jego i jednego z członków rady miasta w otoczeniu gotowych na wszystko nastoletnich koleżanek ukazały się w lokalnej gazecie. Tak, Darek poznał smak pieniędzy jednak po tym jak poślizgnął się na parkiecie życia równia pochyła w dół zdawała się nie mieć końca. Brudny, z oddechem mocnym jak wzrok bazyliszka, podartą antracytową marynarką sztuk jeden, przesiąkniętą potem koszulą, poprzecieranymi dżinsami , w wojskowych butach i zielonym śpiworem, stał wpatrując się błagalnie w butelkę z winem.
- Uuu, Władziu, Mnich w dłoni znaczy na bogato balujemy?!
- Ba- lu- ję Darek! Nie, ba- lu - je- my! - Spokojnie i stanowczo spojrzał na kompana, w myślach uśmiechając się nad sarkazmem jego pseudonimu. Bez wątpienia Darek mógłby grać główne role w niszowych filmach porno gore.
- Grzdylka dla Kolegi? Powietrze suche jakieś i gardło drapie. Nie bądź Żyd!
- Co ty ciągle z Żydami? Mlaskasz ozorem, w koło jedna nuta. Rzygać się chce! Masz jakieś kompleksy?
- Nie, no ja tak tylko, wyluzuj, Władek. - Oczy Kota ze Shreka odebrały chłopakowi jakiekolwiek argumenty do dalszej reprymendy.
- Daj to! - Skinął na pusty turystyczny kubeczek kurczowo trzymany przez Żniwiarza. Kiedy szlachetny, po dwudniowym leżakowaniu w sklepowym magazynie, trunek w trzech czwartych napełnił plastikowe naczynie Dariusz nie krył szczęścia.
- Kumpel jesteś! - Drżące dłonie celebrowały chwile dostatku.
- Nie lubię pić sam, zdrowie! - Władek, uświadomił sobie, że najbardziej wartościowymi cechami jakie on dostrzegł w tym zniszczonym, permanentnie wstawionym kolesiu, były brak egzaltacji potrzeby ciągłego bratania się, obściskiwania po każdym łyku taniego wina, czy wałkowania bez końca tych samych tematów i podpieraniu ich tymi samymi argumentami. Darek doskonale umiał wyczuć sytuacje i perfekcyjnie się w niej odnajdywał. Dzisiejszy wyjątek potwierdzał tę regułę.
-Zdrowie Dariuszu!
- Władek?
- Dajesz.
- Nie mów do mnie Dariuszu. Kojarzy mi się z pieprzonym Rademenesem. Kumasz ten film?
- Jasne. Niezły był! – „siedem życzeń, siedem życzeń, siedem życzeń, siedem życzeń, siiiedeemm życzeń” – po tubalnym zaśpiewie, jednocześnie obaj zanosili się szczerym śmiechem na tyle donośnym, że panująca do tej pory nad dźwiękiem w amfiteatrze kawka poderwała się gwałtownie i zniknęła pomiędzy drzewami.
Kilkanaście minut później zielona butelka Mnicha leżała w zardzewiałym koszu obok ławki, a wychodzącego przez wiecznie otwartą furtę placu spotkań żegnał głos Darka:
- Jak by co wpadnij jutro, łykniemy Siarofruta. Widziałem, że mają go w naszej kuflotece.
- Dla mnie weź czerwonego, wolniej się chłodzi- rzucił na odchodne Władek.
Ciekawie rozplanowane parkowe alejki w otoczeniu klonów i kasztanowców pachniały przyrodą i pozytywnie nastrajały na dalszą część dnia. Władek szedł w stronę przystanku autobusowego nr trzy. Chciał dostać się na Suchostrzygi. Po tym jak zlikwidowali tam posterunek policji przy osiedlowym targowisku traktował to miejsce jak zakład pracy. Musiał z czegoś żyć.
Nawigacja
[#] Następna strona
Idź do wersji pełnej