Tereny Pierwotnych > Ocean
Stary pomost
Menma:
-no dobrze-Shandy skinął głową,nastała cisza,po której Basior roześmiał się szaleńczo-oh nie..to było dobre! oh..cudownie ah!-ruszył powoli w stronę Razera,(oczywiście dalej wyglądał jak menma)-słuchaj mnie..-zawarczał,stając tuż przed nim-Jeeeden kroooczek ...tylko jeden..zły..a cię..zniszczę..-i się roześmiał-zginiesz w męczarniach! rozerwę twoje ciało na małe strzępy..kawałek..po kawałku..kawałek..po kawałku-szeptał w kółko ostatnie słowa.Jego głos stawał się coraz głośniejszy.Nagle Razer poczuł niewyobrażalny ból,gdyż jego ciało zaczęło się rozrywać na kawałki,a w głowie Razera wciąż powtarzały się ostatnie słowa Shandiego.
Po chwili poczuł szarpnięcie,to tak jakby ktoś cofnął kliszę.Razer stał w nicości-Jestem panem z piekła!-roześmiał się Shadny,wyglądając już jak bestia (która była zakuta w kajdany w podświadomości Menmy,czyli prawdziwa postać Shandiego),siedzący na jakimś podwyższeniu.Nagle nicość rozświetlił ogień.Byli w jaskini,a na ziemi znajdowały się po rozszarpywane ciała wilków,tych z przeszłości i teraźniejszości Razera,które coś dla niego znaczyły-Mściwy pan na nas patrzy! Razer!-spojrzał ku górze-O Jashin panie krwi i kości..Zwłoki są twym podnóżkiem,krew spływa po twych włosach ! ,krzyk cierpień koi twe uszy!-spojrzał na Razera swoimi ślepiami,które niemal wbiły w niego obawy-jak czarny diabeł zabijasz ich serca! niczym zaraza siejesz śmierć!
-Gomene..-rozległ sie nagle szept należący do Menmy.Podmuch wiatru który ich otulił,rozwiał iluzje,a oni oboje(tym razem Menma i Razer,bo ona zniszczyła te jego iluzje) stali na łące.Panowała beztroska i spokój-to był ostatni raz...-po tych słowach świat się rozpłynął.Oboje trafili do świata realnego.
Menma zachwiała się,jednocześnie krztusząc ,z jej pyska wypłynęła stróżka krwi.Dopiero wtedy cicho odetchnęła i spojrzała na Razera lazurowymi ślepiami.-przepraszam..-szepnęła.Ponownie zaczęła kasłać-idź do niej..-skinęła pyskiem na głaz-chociaż tyle mogę zrobić..-oznajmiła,ruszając na pozostałe ptaszyska.
Razer:
Znowu tego doświadczył.Spotkanie twarzą w twarz z Shandy.Te zwłoki,krew,ból..Nie miał pojęcia co to miało znaczyć,ale wiedział jedno:To było przerażające.Nawet gdy już się przeniósł do świata realnego stał nieruchomo.Dopiero głos Menmy pozwolił mu ocknąć się.Kiwnął głową i pobiegł za wskazany głaz,gdzie schowała się Gvilith.Mroczne ptaszyska w jednej chwili zniknęły,jakby zapadły się pod ziemię.
-Wszystko w porządku?-zapytał niepewnie.Jego sierść nadal ociekała czarną cieczą z martwych ptaków
Gvilith:
Nie, nie było wszystko w porządku. Gvi była bliska zawału i krwawiła z ran zadanych jej przez ptaki. Pysk miała mokry od łez a oczy zaczerwienione. Nie chciała jednak marudzić, jak to źle się czuje. Razer wyglądał o wiele gorzej. No i śmierdział od tego dziwnego, czarnego płynu zciekającego po nim.
- N-nic mi nie b-będzie - wyjąkała. Starała się brzmieć pewnie. Jak zwykle jej nie wyszło.
Razer:
-Ehh..Kiedyś przywykniesz do tych sytuacji.To już wydarzyło się po raz trzeci w ciągu dwóch dni-powiedział.Nie zwrócił uwagi na jej rany,ponieważ mogło się przecież skończyć gorzej,a kilka niewielkich ran raczej nie zagrażały jej życiu.Szczerze był zawiedziony jej zachowaniem w obliczu zagrożenia.
Menma:
Odetchnęła cicho,ruszyła powoli w ich stronę,gdy się zbliżyła-zaraz wam pomogę..-wymamrotała słabo-ale najpierw Razer..trzeba to z siebie zmyć..-stwierdziła,zawróciła do wody.Chłodna woda działała kojąco.Gdy drażniąca ciecz odpłynęła wraz z oddalającą się falą,wadera powoli wróciła do reszty.
Nawigacja
[#] Następna strona
Idź do wersji pełnej