- Santo de Dios, ale obelgi, kreatywny, nie ma co. - Gareth już niemalże pokładał się ze śmiechu. Ten basior był przekomiczny. Myślał, ze jest takim... Badassem, zachowując się w ten sposób? Tak naprawdę wyglądał jak dziecko, które za dużo naoglądało się w internecie rzeczy nie dla swojego przedziału wiekowego, to znaczy dla przedszkolaków.
- Dziękuję bardzo, enfermos mentales, skoro na tyle tylko cię stać... Właśnie oddałeś mi niemalże hołd tym czymś, co śmiesz nazwać obelgą. - Gareth z trudem łapał powietrze ze śmiechu. Gareth był w tej sztuce, powszechnie zwanej wśród kenderów 'urąganiem', mistrzem. W dodatku nowy imbecyl najwyraźniej nie znał innych języków niż ten powszechnie przez wszystkich używany, skoro aż musiał wymyślić sobie własne słowo, żeby pokazać Garethowi, że jest od niego w jakiś sposób lepszy. Gareth dalej siedział, tak jak siedział przez cały ten czas, zaśmiewając się z naiwności tego czegoś, co śmie nazywać się basiorem.
- Wykastrowali, co? Ty chyba masz nie po kolei w głowie, skoro zaglądasz innym basiorom, gdzie nie trzeba, majadero. - wyszczerzył się szeroko. Leniwie, bez żadnego wysiłku, uchylił się przed 'prezentem'.
- !Perdidas! - krzyknął za nim, chichocząc demonicznie. - A te pchły, które po tobie łażą... Są tresowane?!
Machnął ogonem, przeciągnął się i wstał. Rozłożył szeroko imponujące wielkością skrzydła i, raz nimi machnąwszy, wzbił się w powietrze na pięćdziesiąt stóp. Majadero, jak zwykły karaluch, ukrył się wśród chmur, najwyraźniej myśląc, ze może w ten sposób uciec Garethowi. Pff... jakby to było możliwe. Gareth zebrał cały wiatr hulający po okolicy i jednym uderzeniem zneutralizował chmury, a również kryjówkę tamtego. Zdążył zobaczyć, dokąd majadero leci, toteż zaśmiał się z głupoty tego tłuczka i zleciał na ziemię. Skoro poznał już jego zapach, zawsze go znajdzie. Zniknął.
Z.t.