Różności > Opowiadania, wiersze...

Opowiadania

<< < (31/83) > >>

Kinga27:
No ***** czemu ja tak nie umiem pisać?

Nero01:
Ostatni SPAM. Napisze ci na PW.

Nero01:
2 część HADES. PIERWSZE KROKI
– Tak myślałem. Przekaż go więc nadzorowi UNA i zapomnij o nim.
John wywołał nadzór wojskowy
– Nadzór UNA 1 tu VP. Zgłoś się.
– Tu UNA 1, co masz VP?
– Mam niekontrolowane zejście na wasze pasmo. Obiekt nie reaguje na
polecenia.
– Przekazujecie go nam?
– Tak, Potwierdzam.
– W porządku, przyjmujemy.
Wrócił do swojej rutynowej pracy. On i kilkunastu innych pracowników działu
kontroli transportu przestrzennego systemu VP393, nadzorowało cały ruch w
podległym obszarze. A było co robić, dziesiątki lotów statków transportowych korporacji
wydobywczych, na planetę należało dostarczyć niemal wszystko. Ponadto ruch
wydobytych minerałów do orbitalnych stacji przetwarzania, aby w końcu wypchnąć ten
cały urobek w przestrzeń do oczekujących na niego zamieszkałych systemów
odbiorców.
Codzienna mordercza praca na granicy wyczerpania, ale wszystko to było niczym
przy warunkach pracy tam na dole.... Jednak ciekawość w nim zwyciężyła. Odnalazł
pasmo komunikacji wojskowego operatora, który połączył się z nadlatującym statkiem.
Systemy szyfrujące przejęły kontrolę nad sygnałem zniekształcając go w ciągi
piskliwych dźwięków, ale po tylu latach praktyki wiedział jak obejść te zabezpieczenia.
Już po chwili w słuchawkach zabrzmiał zdekryptowany głos.
– Tak trzymaj, leć tą ścieżką przez następne 100 jednostek, obniż pułap o
dalsze 10 na 03.
– Przyjąłem – potwierdził głos ze statku
Przez dłuższy czas nie się nie działo.
– Kontrola, tutaj Duch widzę na radarze 3 szybko zbliżające się jednostki, idą
kursem kolizyjnym na mnie. Zmienić tor?
– Nie, utrzymaj kurs i prędkość – polecił operator.
– Ale...
– Utrzymaj dotychczasową pozycję.
– Odpalili rakiety! - paniczny głos rozległ się w głośniku – Wali na nas sześć rakiet,
uderzą za 35 sekund.
Automatyczny głos odliczał w tle:
– 30 sekund do uderzenia
– 29 sekund do uderzenia
– Tutaj statek transportowy Duma Heldoru czarter 123 coma 29. Jesteśmy
jednostką cywilną. Mayday. Mayday.
– 27 sekund do uderzenia
– Witaj Duchu – do rozmowy włączył się nowy głos.
– Co, kto mówi?
– Ostatnim razem sprzedałeś mi podrobiony towar. Czas żebyś został
prawdziwym duchem.
– 25 sekund do uderzenia.
– Czekaj, zaraz, dogadajmy się, nie wiedziałem że nie jest oryginalny.
– Za późno na dogadywanie, nie dam się robić w balona.
– Dam ci rabat, oddam kasę za tamto. Tylko wstrzymaj te rakiety.
– 17 sekund do uderzenia.
– Ile dajesz rabatu?
– 20%!
– 12 sekund do uderzenia.
– 11 sekund do uderzenia.
– 25%?
– 10 sekund do uderzenia.
– 9 sekund do uderzenia.
– 30% jak mnie rozwalisz nie dostaniesz nic!
– 8 sekund do uderzenia.
– 7 sekund do uderzenia.
– 6 sekund do uderzenia.
– Przedwczesna detonacja torped.
– No dobra Duchu przekonałeś mnie. Zacumuj do strefy koszarowej 8D. Witamy
na HADESIE.
Rozdział 1
W stacji przylotów wojskowej stacji orbitalnej, trzy plutony Star Troopers
zajmowały pozycje. Sierżant Andy Gall ustawiał swoich chłopców.
– Pickers i Stewens ruszcie dupy do śluzy, bo nam się towarzystwo rozlezie po
bazie i do jutra ich nie zagonimy do kojców.
– Andy, k***a znowu ja? Weź któregoś z młodych.
– Kapralu Stewens, Andy to ja jestem dla ciebie w kantynie po godzinach , a
teraz zwracaj się do mnie z należytym szacunkiem.
– Tak jest Panie sierżancie – kapral stanął w parodii postawy zasadniczej – Ale
Pickiemu wali z dupska na kilometr a dzisiaj była grochówka.
– Stewens wyrzuć z gęby tego peta, jak zwracasz się do starszego stopniem -
ryk sierżanta Galla ostudził niesfornego żołnierza.

Nero01:
3 część HADES. PIERWSZE KROKI
– Stewe czy to nie ty przepuściłeś w bramce tego małego szczyla, którego
później cała kompania C przez trzy dni szukała w systemie wentylacyjnym?
Z szeroko otwartej ze zdziwienia gęby wypadł niedopałek i jak
zestrzelony niespodziewanym ogniem myśliwiec ciągnąc za sobą smugę dymu, opadł
na ceramidową podłogę.
– A właśnie wczoraj, kapitan pytał mnie, czy nie wiem, przez kogo zamiast
bawić się w towarzystwie wesołej wdówki, wąchał wydmuchy z koszarowych latryn.
I wiesz co durna pało, tak sobie myślę, że twoje niechlujstwo w przedziwny sposób
wpływa na moje szare komórki odpowiedzialne za pamięć.
– Andy, to znaczy Panie sierżancie, nie zrobisz mi tego - głos kaprala
pobrzmiewał nerwowo.
– Chcesz się założyć? - sierżant uśmiechnął się samym lewym koniuszkiem ust.
Starzy żołnierze plutonu B doskonale wiedzieli że taki krzywy uśmiech nie wróży
nic dobrego. Jak kłębiące się chmury wskazują na nadciągającą burzę, tak usta Galla
wskazywały bezbłędnie nastrój ich właściciela. Jeden ruch warg mówił o nim więcej niż
setki wykrzyczanych słów. A właśnie kapralowi wydawało się iż widzi podrygujący
nerwowo drugi kącik ust...
– Chodź Picki jak rozkaz to rozkaz.
Obydwaj Star Toopersi zarzucili karabiny laserowe na ramiona i powolnym
krokiem pomaszerowali w kierunku pomalowanych w żółtoczarne pasy wrót głównej
śluzy.
Sierżant odwrócił się do reszty swojego plutonu. Wzrokiem głodnego wilka
popatrzył na stojący przed nim nieregularny szereg. Ci bardziej nerwowi poprawiali
ułożenie ekwipunku, dociągali sprzączki, stukali o skórzane ochraniacze butów
końcówkami pałek ogłuszaczy. Reszta patrzyła prosto przed siebie, nie próbując nawet
nawiązać kontaktu wzrokowego.
– Baczność! - rzucił komendę.
Posłuszni rozkazowi wyprężyli się w postawie zasadniczej. Jak ucięte nożem
umilkły ściszone rozmowy.
– Tak więc moje panie kilka słów przed pracą. Wiecie co do Was należy.
Jesteśmy żołnierzami Narodów Zjednoczonych Avy, do nas należy zapewnienie
porządku i bezpieczeństwa społecznego. W dokującej jednostce znajdują się
osadnicy i górnicy. Okażcie im szacunek!
Rozległy się wybuchy śmiechu i niestosowne komentarze.
– Zamknąć paszcze! Powiedziałem szacunek, nie pchać się z łapami do
panienek. Na wszystko przyjdzie właściwa pora. Słyszysz Nowik? Jak zobaczę że
obściskujesz małolaty to długo nie będziesz miał następnej okazji. Czego zęby
suszysz Ramon, ty jak już kogoś lejesz ogłuszaczem to nie po głowie. Wiesz ile
kosztowało leczenie tego inżyniera, ostatnim razem? - sierżant zamyślił się przez
chwilę, nabrał tchu przed kolejną wiązanką uwag.
– Jak już bijecie, to chociaż po nogach, leczenie takich urazów wychodzi taniej!
Zrozumiano?
– Tak jest Panie Sierżancie! - ryknął pluton zgodnym hurem.
– Spocznij! Rozejść się na stanowiska!
Karny szereg pękł na 2 osobowe zespoły, które rozbiegły się po sali.
Błyski pomarańczowych sygnalizatorów rozświetlały halę przylotów. Na cumujący
statek transportowy czekał komitet powitalny.
Igor Guzenko wraz z żoną i 6 - letnią córeczką siedzieli skuleni w ciasnej kajucie.
Mała Wiera przytulała się do matki cichutko płacząc ze strachu w jej ramiona.
Przy każdym głośniejszym wstrząsie statku dziewczynka zaciskała kurczowo piąstki
trzęsąc się. Ojciec widząc przerażenie dziecka zgrzytał tylko swoimi masywnymi
szczękami z bezsilnej niemocy.
– Że też dałem namówić się na ten kontrakt. Mogliśmy zostać na Tau 4.
– Oj nie martw się na zapas – pocieszała go Nadia – Początki są zawsze trudne.
Nie pamiętasz? Ostatnim razem też martwiłeś się że Ci się nie uda. A jak było?
Poznałeś mnie, urodziła nam się Wieroczka i zostałeś majstrem.
– Wiem, wiem kochanie. Może masz rację ale dręczy mnie niepokój o Was. Za
stary jestem na zaczynanie wszystkiego od nowa.
– Ty za stary? - żona uśmiechnęła się zalotnie do niego – jakoś ostatniej nocy
nie zauważyłam abyś się postarzał. Powiedziałabym nawet że zachowywałeś się
nadzwyczaj młodzieńczo!
– No co ty Nadiu! - Igor zaprotestował – Nie mówmy o tym przy dziecku.
– A o czym takim mówimy że musimy zachowywać dyskrecję, pewne rzeczy są
absolutnie normalne dla człowieka, nie ma się czego wstydzić!
– Już dobrze to nie czas na takie rozmowy. Denerwuję się bo nie tak miało być.
Pamiętasz co obiecywali przy podpisaniu kontraktu? Mieliśmy lecieć liniowcem w I
klasie.
– Wiesz dobrze że naciągacze obiecają wszystko bylebyś podpisał kontrakt.
– Tak wiem, ale nie podpisywałem go w jakimś obskurnym biurze rekrutacyjnym
a w głównym biurowcu Semi-Techu, w obecności naczelnego inżyniera. To nie jest
firma która zawiera dzikie kontrakty i łamie je już na starcie. Nie wiem o co chodzi
ale ta sprawa ma drugie dno.
– Pewny jesteś?
– Tak, siedzę w tym fachu od dziecka. Zanim dorwałem ten kontakt musiałem
zrezygnować z awansu na kierownika zmiany. To była transakcja wiązana coś za
coś.
– Dlaczego więc nie zostaliśmy na Tau, myślałam że jedziemy tu abyś mógł
awansować.
– Częściowo jest to prawda, miałem awans w kieszeni ale podpadłem
kierownictwu.
– Kogo masz na myśli? - spytała uważnie Nadia
– Takiemu jednemu pedancikowi z Naczalstwa . Zeb czy Zed ta menda się
zwała czort wie. Poszło o podniesienie norm na nocnej zmianie. Nie zgodziłem się
na nie, ludzie mnie poparli i doszło do awantury. Sprawa poszła wyżej. Kontrola
wykazała że miałem rację, ponadto okazało się że ten Zed nie dopuszczał
okresowej kontroli technicznej sprzętu. Pogonili mu kota a mi zaproponowali awans
i wyjazd na nową placówkę.
– Oj Igorze czy ty zawsze musisz tak rygorystycznie trzymać się przepisów.
Gdybyś podchodził do tego swobodniej wszystkim żyłoby się lepiej.
– Jakim wszystkim? Chyba tylko urzędasom, ty wiesz co to znaczy przymknąć
oko na stan techniczny maszyn?
– Wiem kochanie że to jest ważne, ale może czasem warto sobie odpuścić.
– Nie! Każde takie jak to nazywasz „odpuszczenie” to zwiększone ryzyko dla
pracowników. Oni podejmują ryzyko własnym zdrowiem i życiem. Pamiętasz ten
obsuw w 4 szybie?
– Ten w którym zginęło 230 ludzi?
– Tak właśnie ten. Wiesz co się stało?
– Wybuch gazów kopalnianych, jakaś dziwna mieszanka której nie
zarejestrowały czujniki.
– Tak brzmiała oficjalna wersja ogłoszona przez Centralne Zagłębie, a
naprawdę to jakiś skurwysyn wziął łapówkę za zgodę na dalsze użytkowanie pomp
wentylacyjnych i generatorów powietrza. Ten szmelc powinien być dawno
zezłomowany, sam podpisałem o to wniosek. W największym natężeniu prac to
draństwo rozsypało się, nie zadziałały systemy zapasowe i 230 ciężko pracujących
ludzi udusiło się. Tylko dlatego że jakiś idiota połaszczył się na parę kredytek.
Jakbym dorwał tego skurwysyna w moje ręce...
– Wypadki zdarzają się i będą ginąć w nich ludzie. Nic na to nie poradzisz.
– Tak wiem, ale mogę dopilnować aby na mojej zmianie do takich przypadków
nie dochodziło.
– A nie pomyślałeś że przez twoją niezłomną postawę zostaliśmy wykluczeni? -
Igor spojrzał uważnie na żonę.
– Wykluczeni? My przez kogo?
– A kiedy byliśmy ostatnio na jakiejś imprezie firmowej? - odpowiedziała
pytaniem.
– A na imieninach Wowy Rumina! - odpowiedział bez wahania.
– Nie mówię o imprezie prywatnej, daj przykład uroczystości firmowej. - Zapadła
cisza. Igor przeleciał w myślach listę imprez.
– 40-lecie konsorcjum Tau!

Nero01:
4 część HADES. PIERWSZE KROKI
– Zły przykład.
– Dlaczego zły?
– W trakcie przemówienia dyrektora rozbolała cię głowa i zmyliśmy się po 20
minutach. No dalej, daj inny przykład.
– Otwarcie odwiertu 5!
– No nie, przyjechałeś tak pijany że odźwiernego potraktowałeś jak prezesa a
boyowi hotelowemu zarzuciłeś na plecy gaśnicę i pogoniłeś z nieszczęśnikiem na
40 piętro rycząc coś o alarmie pyłowym. Dobrze że chłopak był maratończykiem i
nie wypluł własnych płuc!
– Oj czepiasz się!
– Ja się dopiero mogę zacząć czepiać! Kto brygadziście Rinowi ze Zjednoczenia
wstawił bombę do samochodu służbowego!
– To nie była bomba a rakieta, bo ten baran wszystkim pracownikom narzucał
jak sam mówił rakietowe tempo pracy.
– Rakieta czy bomba to bez znaczenia, od tego wypadku wszyscy nazywają go
Rakietowy Rin, myślisz że on ciebie miło wspomina?
– Zasłużył sobie na to! - wyrzucił z siebie Igor
– Nieważne czy zasłużył, czy nie. Chodzi o to że masz wygórowane standardy.
– Ja mam wygórowane standardy! No wiesz, przecież wszyscy na mojej zmianie
poszliby za mną w ogień.
– A pomyślałeś że w tym właśnie może tkwić problem? Ja wiem że szeregowi
pracownicy cenią cię i szanują. No i dobrze bo zasłużyłeś na ich szacunek. Problem
polega na tym że ty nie jesteś szeregowym pracownikiem, jesteś pionkiem w
systemie władzy kompanii wydobywczej. Oby się nie okazało ze ten pionek ukłuł w
dupę kogoś naprawdę ważnego i ta osoba postanowiła pozbyć się ciernia z boku.
– Jestem jaki jestem, nie sprzedam nikomu mojej duszy! Za żadne pieniądze
wszystkich korporacji razem wziętych! - wykrzyczał te słowa z całych sił. Żona
objęła jego głowę w obje dłonie. Przysunęła swoją twarz do niego. Przez chwilę
patrzyli sobie prosto w oczy
– Wiem kochanie, dlatego za ciebie wyszłam.
Dalszą rozmowę przerwał przeraźliwy sygnał interkomu dobiegający znad drzwi,
oraz ostrzegawcze żółte światło oznaczające zagrożenie.
– Tutaj Wojskowe Dowództwo Stacji Orbitalnej UNA, doszło do naruszenia
procedur bezpieczeństwa. Ogłaszam natychmiastową ewakuację jednostki. Za 5
minut rozpylony zostanie gaz paraliżujący! Powtarzam za 5 minut od komendy teraz
zostanie nadmuchany do systemów wentylacyjnych gaz paraliżujący. Wszyscy
mają natychmiast udać się do wyjść ewakuacyjnych od TERAZ!
Igor bez wahania otworzył drzwi śluzy. Potrząsnął za ramiona zamarłą z
przerażenia kobietę.
– Nadiu! Mamy jakąś minutę za zabranie najniezbędniejszych rzeczy. Bierz
pieniądze i biżuterię! - polecił. Sam zapiął pas z mikro-narzędziami, sprawdził
dokumenty w jednej z kieszeni. Obrzucił uważnym spojrzeniem całą kabinę. Wyjął z
wnęki ciepłą kurtkę córki, założył ją dziecku i zapiął na metalizowane zatrzaski.
– Wieroczko posłuchaj mnie, za chwilkę wyjdziemy na korytarz i pójdziemy do
tych wielkich drzwi przy których lubiłaś się bawić.
– Dobrze tatku – patrzyły na niego wielkie okrągłe ciemnogranatowe oczy, było
tyle ufności w tych oczach...
– Cokolwiek by się nie działo trzymaj się mamy! Nie odchodź od niej nawet na
krok.
– Dobrze tatku – odpowiedziała mechanicznie dziewczynka – A czy Kirk może
iść z nami?
Igor zmełł w ustach przekleństwo, jak na miłość boską mógł zapomnieć o jej
ulubionym pluszaku. Zielony skrzydlaty krokodyl leżał ciśnięty na dolnej koi. Szybko
wcisnął go w drobne dłonie.
– Trzymaj go kochanie i nie puszczaj, bo jak się zgubi to go nigdy nie
odnajdziesz.
– Nigdy?
– Naprawdę. Koniec. Kropka. Ava. - zakończył ulubioną sentencją córki, która
oznaczała ostateczny koniec.
– Dobrze. - obiecało dziecko.
Korytarze skąpane były w pomarańczowym blasku sygnalizacji alarmowej, na
posadce zajarzyły się fluorescencyjne znaczniki drogi ewakuacyjnej. Ogarnięte paniką,
skulone pogarbione postacie przemykały się korytarzem. W tle upiornego sygnału
alarmowej syreny sporadycznie dochodził odgłos płaczu spanikowanych pasażerów.
Jak na złość nigdzie nie było widać nikogo z członków załogi.
– Szczury opuściły statek pierwsze – domyślił się Igor.
Złapał za rękę żonę, przygarnął pod siebie dziecko i ze zdeterminowaną miną
ruszył przed siebie. Jakiś inny podróżny biegnąc w panice wpadł na niego, ale odbił się
od potężnych pleców i odleciał w tył.
– A to łajza, patrz gdzie leziesz gamoniu – mruknął pod nosem, na tyle cicho by
żona go nie słyszała, wiedział jak denerwowały ją przekleństwa.
W pamięci przypominał sobie ile pozostało im do przejścia. Przeszli bez
większych problemów 20 metrów głównego korytarza, zakręt w prawo na niewielki hol
z panoramiczną taflą zbrojonego technicznego szkła. Teraz okno zasłonięte było
pancerną kurtyną, uniemożliwiającą zorientowanie się co dzieje się na zewnątrz. W
obydwu końcach holu widoczne były schody ewakuacyjne, prowadzące na poziom
techniczny, gdzie mieściły się wzdłuż ścian kapsuły ewakuacyjne i na samym końcu ich
cel wrota. Tłum spanikowanych ludzi z wykrzywionymi ze strachu twarzami, wypełniał
szczelnie całą dostępną przestrzeń. Cała ta masa kłębiła się, wierciła i przepychała.
– Boję się. - wykrzyczała mu w uszy Nadia.
– Musimy tędy iść, nie zdążymy dojść na czas do innych wrót, są po drugiej
stronie kadłuba i tylko dla załogi. Czort z nimi tańcował, nikt tym bajzlem nie kieruje.
Musimy się przedrzeć. Pozostały jeszcze trzy minuty.
– Ufam ci, kochanie.
– To dobrze, bo sam mam niemal pełne gacie.
– Ty?
– Tak. Tak! Chodźcie bo się spóźnimy, a nie ładnie się spóźnić, gdy gospodarz
tak ładnie prosi!
Świadomy zagrożenia, z coraz bardziej kurczącego się limitu czasu, natarł na tłum.
Bezmyślna masa, pod naporem jego potężnej sylwetki, rozpływała się na boki. Dwóch
bardziej przezornych pasażerów wykorzystało sytuację i ustawiło się tuż za nim. Oparli
na nim swoje dłonie, dodając swoją energię w krytycznych momentach, gdy masa jego
samego była niewystarczająca. Problemy zaczęły się na schodach, tu zmarnowali
najwięcej czasu. Bezmyślna siła nie pomagała, musieli dopasować się do mozolnego
tempa innych. Na najniższym stopniu kilka osób przewróciło się, wstrzymując
całkowicie ruch. Gdy stanęli w końcu na najniższym stopniu pozostała im jeszcze
minuta.
– Zatrzymajmy się na chwilkę! - wysapała Nadia. - Wieroczko jak się czujesz?
– Dobrze mamusiu.
– Nie boisz się?
– Nie mogę się bać, muszę zaopiekować się Kirkiem.
Igor spojrzał na dwu pasażerów, którzy pomagali mu przedostać się. Patrzyły na
niego twarze młodych mężczyzn, prawie jeszcze chłopców. Obydwaj nosili na
kołnierzach symbol srebrnego koła zębatego.
– Absolwenci średniej szkoły technicznej?
– Yhy – potwierdzili głęboko oddychając.
– No dobra panowie, nie czas na poznanie się. Dzięki za tamto. - Guzenko
zerknął szybko na zegarek. - Mamy jeszcze jedną minutę i jakieś 60 metrów do
przejścia . Damy radę!
– No chyba że oni tu mają inny czas, albo ten zegarek się późni. - odparł
ponurym głosem jeden z młodzieńców. - wskazał ręką w kierunku przypodłogowych
kratek wentylacyjnych.
– Jeżeli dobrze pamiętam zajęcia z chemii, to ten mlecznoróżowy obłoczek to
standardowy gaz paraliżujący InCorpu.
– Cholera Pawel miałeś pałę na półrocze, jesteś pewien? - powątpiewał drugi.
– Idź niuchnij bliżej zobaczymy czy padniesz.
Trzej mężczyźni popatrzyli po sobie.
– Propozycje? - zapytał Igor
– Spierdalamy w podskokach!
– No to chodu chłopaki. - odwrócili się do widocznych w końcu długiego
korytarza wrót.
– Weź córkę na barana, gaz ma największe stężenie przy podłodze. Powoli
podnosi się wyżej. Jak się mała nałyka tego świństwa... - niewypowiedziana groźba
zawisła w powietrzu.
– Coś jeszcze? - zapytała Nadia, patrząc jak mąż płynnym ruchem wrzuca sobie
dziecko na kark.
– Biegniemy środkiem korytarza tu mamy największe szanse. Ten gaz nie jest
teoretycznie śmiertelny, ale to naprawdę wielkie świństwo i długo dochodzi się po nim
do siebie.
– Ruchy! - rzucił polecenie.
Igor od pierwszych kroków narzucił niezłe tempo, złapał prawą ręką w pasie żonę.
Biegnący z tyłu widzieli że kobieta była raczej niesiona, niż biegła, bo sporadycznie
udawało się jej dotknąć stopami kratownicy podłogi. Sprzyjało im szczęście, gaz przez
kilka sekund wypełniał kanał serwisowy pod podłogą, zanim jego poziom podniósł się
wyżej. Po kilkunastu następnych krokach biegli po kostki we mgle. Osoby biegnące
przy ścianach zewnętrznych zaczęły pokasływać. Pierwsze osoby zaczęły słaniać się
na nogach, a potem osuwać z ustami pełnymi wymiocin.
Wrota były z każdym krokiem coraz bliżej, a z każdym następnym coraz więcej
osób w spazmach traciło przytomność. Na kilkanaście metrów przed otwartymi wrotami
poczuli aromat migdałów. Z piekącymi oczami, drażniącym gardło wściekłym kaszlem
wpadli do rozświetlonej hali przylotów.
– Stać, nie ruszać się! - osadził ich w miejscu ochrypły, nawykły do rozkazywania
ryk. - Te wielkolud, postaw tę małą na ziemi.
– Co się dzieje? - dopytywała się Nadia – Oczy mi pieką i nic nie widzę!
– Spokojnie kochanie, gaz podrażnił Ci oczy, za kilka minut przejdzie. -
odpowiedział Guzenko opuszczając dziecko. - Córeczko nic ci nie jest?
– Ale tatko szybko biegłeś, pobawimy się tak kiedyś znowu?
– Wolałbym lepiej tego numeru nie powtarzać - jęknął Pawel.
– Zamknąć dzioby łajzy! Zostaliście aresztowani i jesteście pod wojskowym
nadzorem komendantury wojskowej UNA. Dotarło, matoły?
Oczy coraz mniej łzawiły, po paru mrugnięciach ciemne plamy, zaczęły nabierać
kształtu wojskowych mundurów.
– Te wielgachny oddaj szczyla mamuśce i zapieprzaj wzdłuż niebieskiej linii. A
paniusia spływa po czerwonej.
– Zaraz, zaraz jakie linie do kurwy nędzy! - zirytował się Igor – Jestem cywilnym
pracownikiem na kontrakcie, nie podlegam jurysdykcji wojskowej. Mam
zagwarantowane przywileje zawodowe i żądam ich poszanowania.
– Przywileje zawodowe? Pickie słyszałeś o czymś takim?
– Taa Stew – twarz żołnierza wskazywała, na kłębiące się gdzieś w głębiach
totalnej pustki, rzadkie przebłyski samodzielnych myśli.
– Penie mu chodzi o to, że ma wyłączność na tę lalunie.
– Ty jak się to zboczenie nazywało? Niech no pomyślę....a już wiem.....
RODZINA! - obydwaj wybuchli salwą złośliwego śmiechu.
– Nie martw się, tutaj szybko wyleczą cię z tego stanu chorobowego! Ha ha!
Dla Igora to było za dużo. Rzucił się na jednego z żołnierzy. Wymierzył mu
solidnego sierpowego posyłając na podłogę. Więcej nie zdążył zrobić bo drugi z
mundurowych, uderzył go ogłuszaczem po kolanach.
– Nie! - krzyknęła Nadia próbując powstrzymać kolejne uderzenie.
Cios spadł na ręce, którymi Guzenko osłaniał głowę. Ładunek elektryczny z
ogłuszacza sparaliżował mięśnie. Mężczyzna leżał bezwładnie, jedynie jego oczy
mogły miotać błyskawice wściekłej furii. Żona przykryła go swoim ciałem, jakby to
mogło ochronić męża przed kolejnymi razami. Bestia w mundurze złapała ją za włosy i
szarpnęła, podrywając na kolana.
– Gorąca krew, lubię takie. - popatrzył w oczy leżącemu mężczyźnie – Dzisiaj
wieczorem zapoznam ją z moim osobistym ogłuszaczem!
Zaczął wlec szamoczącą się kobietę za włosy po podłodze, w kierunku
wskazywanym czerwonym markerem. Inni żołnierze w hali śmiali się z nich,
wskazywali innym i wykrzykiwali różne słowa zachęty. Wtem rozległ się potworny,
wbijający szpilki do mózgu krzyk. Dziecko, widząc potworne nieszczęście dotykające
najbliższych, wpadło w histerię piszcząc w stopniu bardziej podobnym do oszalałego z
bólu zwierzęcia, niż rozumnej istoty ludzkiej. Dziewczynka stała ogarniając się sama
trzęsącymi rękoma, w oczach miała obłęd.
– No i czego piszczysz głupia? Zaraz jakiś wujek się tobą zaopiekuje. - rzucił
przez zepsute zęby żołdak, usiłując utrzymać pod kontrolą matkę.
Gdy już myślał że pokonał jej opór, sytuacja nieoczekiwanie troszkę się
skomplikowała.
– Stój skurwysynu! - usłyszał spokojny głos.
– Skurwysynu? - zobaczył że to protestuje jeden z dwóch szczyli, którzy wbiegli
za parą z dzieckiem – Zaraz do ciebie wrócę chłoptasiu.
Młody człowiek pochylił się nad leżącym, dochodzącym do siebie po sierpowym
Pickiem. Pomógł mu uwolnić się z dodatkowego ciężaru karabinu szturmowego.
– Dzięki chłopie, ale mnie łeb napieprza.
– Służę uprzejmie, zaraz przejdzie.
– Tak? Masz jakieś lekarstwo pod ręką?
– Mam. - odpowiedział młodzieniec waląc go w skroń laminatową kolbą
karabinka.
Z wprawą przełożył pas przez ramię, owinął go wokół przedramienia. Przyjął
standardową boczną pozycję strzelecką i wycelował w Stewa. W hali zapanowała
cisza.
– Puść tą panią wszarzu! - poprosił
– Zaraz chłopie, po co te nerwy. Pogadajmy!
– Zostaw ją. Teraz!
– Dobra! - żołnierz podniósł ręce do góry.
Uwolniona kobieta poderwała się na nogi, podbiegła do córki i chwyciła w objęcia.
Następnie obie rzuciły się do leżącego bezradnie Guzenki. Mężczyzna, nadal nie
odzyskał władzy nad swoim ciałem. Jedynie co mógł robić to szeptać uspokajające
słowa swoim kobietom i patrzyć biernie na dalszy rozwój wypadków.
Zgiełk i hałas w hali przylotów momentalnie przycichł. Patrzyło na nich kilkadziesiąt
osób w zgniłozielonych mundurach Star Troopers i tych kilkunastu stłamszonych
nieszczęśników, którym udało się wydostać z zagazowanego statku. Jedyną osobą,
która w jakikolwiek sposób zareagowała był przysadzisty osobnik w stopniu sierżanta.
– Pozostać na stanowiskach! - rzucił rozkaz. Podszedł kilka kroków.
– Niech pan nie podchodzi za blisko sierżancie, palec może mi drgnąć na
spuście! - poprosił młodzieniec – Nałykałem się trochę waszego gazu paraliżującego
na statku, nie mam pełni władzy w dłoniach. Może dojść do jakiegoś nieszczęśliwego
wypadku.
– Ależ chłopcze, nic ci nie grozi. - zapewnił pospiesznie sierżant
– Pewnie ci dwaj kretyni przekroczyli swoje uprawnienia. Na pewno zostaną za
to ukarani! - popatrzył na swoich podkomendnych.
– Albo wiesz co, zastrzel ich!
– Słucham?
– No strzelaj! Wyświadczysz mi tym przysługę. Zawsze miałem z tymi durniami
problemy. Wiem że będę miał trochę papierkowej roboty, ale za to dyscyplina w
kompanii na pewno się poprawi!
– Ależ sierżancie! - zaoponował pobladły Stew.
– Co durna pało? Chyba na odprawie mówiłem co jest dozwolone a co nie?
– Tak jest! Ale...
– Żadne ale kretynie, jeżeli on ci łba nie rozpieprzy to ja już z wami pogadam! -
obiecał groźnie niski żołnierz. Odwrócił się do stojącego nadal z wycelowaną bronią
Pawla.
– No to co tak będziemy stali bez sensu, szkoda czasu. Za dwie godziny kończę
zmianę i mam ochotę na dobre piwo. Strzelasz czy nie? - przekrzywił lekko głowę,
przyjrzał się uważnie karabinkowi.
– Nie! - młody człowiek oddał broń – Nie wiem co jest grane, ale nie chcę trafić z
deszczu pod rynnę sierżancie. Nie mogłem patrzeć bezradnie na ten syf.
– Rozumiem cię młody. Też mam z tym pewne problemy. - pokiwał ze
zrozumieniem głową wiarus.
– I tak byś nie strzelił – dodał
– Skąd pan to wiedział?
– Widzisz tę przekładkę z prawej strony kolby, ponad osłoną cyngla? - wskazał
palcem mały przełącznik z zieloną kropeczką.
– No widzę!
– To jest bezpiecznik, nie można strzelać z nim w tej pozycji. Trzeba przesunąć
go w dół, o tak. Teraz pojawia się czerwony znacznik, oznacza on że w tej chwili broń
jest odbezpieczona i gotowa do strzału. O tak!
BUM! Odgłos wystrzału rozniósł się po hali. Pocisk uderzył w chroniony kamizelką
kuloodporną korpus Stewa. Energia uderzenia poderwała go w powietrze, uniosła kilka
metrów i rzuciła na ścianę. Bezwładne ciało osunęło się po niej.
– No i jak, zapamiętasz tę lekcję?
– Jasne!
– Odpowiada się Tak jest, sierżancie.
– Tak jest, sierżancie.
– Szybko się uczysz młody. Widzisz to była lekcja, numer jeden, mam dla ciebie
jeszcze lekcję numer dwa.
Kopnął żołnierskim kamaszem zaskoczonego chłopaka w brzuch. A gdy ten zgiął
się w pół, powiedział.
– Nigdy nie celuj do moich podwładnych! - uderzeniem łapy wielkości pajdy
chleba posłał go w błogosławioną, pozbawioną bólu ciemność.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

[*] Poprzednia strona

Odpowiedz

Idź do wersji pełnej