Tereny Pierwotnych > Las
Las
Ian:
- Argh. - warknął, przymknął oczy. - Już naprawdę nie ogarniam, która z was jest moją prawdziwą partnerką. Przez ten cały czas byłem z którąś z was gdzie indziej. Teraz jestem tu i wydzierasz się na mnie. Pójdę tam i co? I wydrze się na mnie tamta! - wydarł się histerycznie. - Wiesz, dlaczego odszedłem stąd? Bo zdechłaś! - zmierzył ją wzrokiem turkusowego oka.
- Jakie show... - zaśmiał się. Mrugnął okiem o szkarłatnej tęczówce. Warknął.
- Zamknij pysk. I zjeżdżaj. - czerwone znaki przygasły, a następnie rozjarzyły się mocniej. - Nie, lobito, to zbyt ciekawe. Patrzeć na to twoimi oczami, estupido.
- Wracając do Ciebie - mruknął do Karo. - Musiałaś sobie radzić sama? A jakiego argumentu używałaś, żebym nie zaciągał cię do szpitala, kiedy darłaś się na mnie, poturbowana? Że potrafisz poradzić sobie sama. - futro na karku zjeżyło się, tak jak włosy.
- Ej, ej. Ale weź głęboki aliento. Calm down. Respiro, respiro. - zamrugał. - Zjeżdżaj.
Karoiiina:
- To nie moja wina, że jestem rozsiana po całym świecie! - wydarła się. - To wszystko wina Ojca! On tak sobie wymyślił i wypadło na mnie, a nie na kogoś innego! Cały czas jesteś partnerem mnie, tamtej Karo, w sumie, wszystkich Karo o ile chcesz. Zdechłam, zdechłam. Tak wyszło ale widzisz, jestem znów. Zdechłam bo musiałam.
Prychnęła. Gari jest słodki (^^).
- Potrafię poradzić sobie sama, bo jasna cholera i tak nikt by mi nie pomógł! Nie jestem zwykłym wilkiem, ani demonem, jestem czymś co nie ma nazwy (i to dosłownie, muszę coś wymyślić xD). Pierwsza czy któraśtam Karo tak mówiła, bo wtedy to coś czym jestem nie było do końca wykształcone. Ojciec cały czas pracował nad tym żeby udoskonalić tą rasę. Dopóki tamta nie padła nikt z mojego wielgachnego rodzeństwa nie wiedział jak się leczyć. Ojciec wymyślił. Na nas mikstury ledwo co działają, ledwo co działają zaklęcia. Musimy sobie radzić z tym same, cholera.
Wzięła oddech. W tym samym czasie przypomniało jej się, jak pierwsza Karo była leczona przez Demka. Czyli on musiał coś wiedzieć, chyba że robił to całkiem nieświadomie. Hmm.
- A poza tym, nienawidzę szpitali i lecznic. To jest totalnie złe miejsce. A mówiąc "radzić sobie sama" mam na myśli swój stan zdrowia, swoje przygotowanie na ewentualny atak! Ale partner też musi od czegoś być. Taaak, wiem, może się wydawać że traktuję Cię przedmiotowo, ale cholera, jesteś pierwszym basiorem do którego cokolwiek poczułam, co nie okazało się mnie potem zgubić. Taka już jestem. Ale ja na prawdę nie chcę Cię stracić a to, dlaczego się tak na Ciebie wydzieram to jest wyłącznie wina tego, że się kurde o Ciebie martwię! Rozumiesz? - jej ton znormalniał, złożyła skrzydła i przekrzywiła łeb, patrząc na Iana.
Ian:
Otworzył pysk, ale uprzedził go głos demona.
- Uff, burza se poszła, przestało walić, zagrożenie minęło... Mogę wyjść? - rozejrzał się, wyszczerzył, po czym paski na futrze i oczy zmieniły się na turkusowe. Wykasłałem szkarłatno-czarny dym. Ciemność ukształtowała się w Garetha.
- Łoh, serio, już myślałem, że będzie po nas. - poklepał mnie ogonem w ramię z pełnym zrozumienia wyrazem pyska i oddalił się niespiesznie, jak gdyby nigdy nic. Westchnąłem, przewróciłem oczami, po czym skupiłem się ponownie na Karo.
- Rozumiem, rozumiem. Ale żeby od razu piorunami walić? Ja tez się o ciebie martwię, ale u mnie objawia się to przynajmniej tylko - zbytnią, według ciebie - troską. Jeśli chcesz, postaram się zmienić. - westchnąłem i spojrzałem na nią. Gdzieś za sobą usłyszałem odgłos, jakby ktoś usiłował zwymiotować. Przewróciłem oczami z kwaśną miną.
Karoiiina:
- Tak to jest, jak się wkurza wadera. Złego wadera - wyszczerzyła się, na co piorun walnął w zad Garetha. Ja mu dam tykać Iana.
Ian:
Ładunek walnąłby w Garetha... Gdyby Gareth w ogóle jeszcze tam był. Zmarszczyłem brwi i zacząłem się za nim oglądać. Nie skapnąłbym się, gdzie jest, gdyby powstrzymał się i nie zaczął chichotać. Siedział wciąż w tym samym miejscu, ale jako cień, ciemność, skąpe ruchy powietrza. Zaobserwowałem tylko lekkie zmarszczenie się powietrza, jak zmarszczki na wodzie po wrzuceniu w nią kamienia, kiedy Gari zaczął się śmiać. Gdy przestał, zupełnie zniknął.
- Niestety, la Loba. Dasz mi go tykać, to moja druga osobowość. Ale mnie nie dotkniesz, jestem co najmniej równie potężny jak ty, anciana. - usłyszałem jego cichy szept, jak syk gada.
Nawigacja
[#] Następna strona
Idź do wersji pełnej