Tereny Pierwotnych > Łąka
Duża łąka
Ian:
Widząc, że jego zabiegi niezbyt przynoszą jakiekolwiek rezultaty - a przynajmniej zbyt małe, niżby Gareth chciał - basior mlasnął, rozdziawiając szeroko pysk, a pomiędzy jego śnieżnobiałymi kłami przeskoczyły niebieskawe iskry. Gari dźwignął się na łapy i sekundę później siedział już tyłem do Nany, niby przy niej, ale zachowując jednak pewną odległość, aby wadera znów mu nie uciekła. Wtedy zgrabnie oplótł swoje łapy długim, gładkim ogonem.
- Ah, Niña, łamiesz mi serce. - odezwał się melodyjnym głosem, sprawiającym wrażenie, jakby udawał miłego, by następnie Nanę zjeść, gdy tylko odrobinę mu zaufa. - Próbuję podtrzymać tu konwersację, a ty mi uciekasz. Nieładnie, Niña, nieładnie. - zaśmiał się cicho, choć ten śmiech przyprawiał o dreszcze.
Nana:
Wzdrygnęła się lekko. Jego ogon był trochę straszny.
-Nie lubię gdy ktoś mnie dotyka...- mruknęła.
Basior był dziwny ale było w nim jednak coś wewnętrznie mówiło jej że można na nim polegać.
Jego ogon bardzo ją niepokoił i starała się na niego nie patrzeć. Czuła jak Dos wali drzwiami i oknami żeby się tylko wyrwać. Nie miała zamiaru na to pozwolić. Może Dos był denerwujący i okrutny ale nie życzyła mu zjedzenia przez Garetha.
Rozluźniła nieco mięśnie przyzwyczajając się do obecności drugiego wilka.
Ian:
- Wiesz, Niña, że to się leczy? - zachichotał Gareth, tym razem może nie tak demonicznie jak poprzednio, ale nic miłego w tym śmiechu nie było. Spojrzał na Nanę przez ramię, uśmiechając się szeroko, pęknięcia na jego pysku otworzyły się aż do uszu. Czuł, że Nana jest niespokojna, ale jeszcze to nie było to, co chciał osiągnąć. A czego chciał? Zmierzyć się z Nanowymi pnączami, którymi go straszyła przy ostatnim spotkaniu. Tak, ewidentnie, bardzo mu się ta moc u białej wadery spodobała, na tyle, że był gotów wyjść z potyczki nie do końca w jednym kawałku, byle tylko mógł zobaczyć Nanę w akcji. Właściwie po to zawsze innych wkurzał. I w 9 na 10 przypadków się udawało - choć nie zawsze Gari wychodził z tego cało, czuł się wygrany, gdyż ostatecznie udało mu się swoją ofiarę wkurzyć i zmusić ją, by otworzyła się przed nim, wyjawiła mu wszystko, co jej leży na wątrobie i jeszcze w dodatku pokazała mu swoją najsilniejszą moc. według Garetha - było warto.
Nana:
Wadera westchnęła tylko i ponownie się położyła.
Największa cisza jest przed największą burzą. Przynajmniej tak mawiali w jej rodzinnych stronach.
Nie podobał jej się ten śmiech. Sprawiał że włos zaczynał się jeżyć. Machnęła nerwowo ogonem.
-Z czego miałabym się leczyć? - spytała nie spuszczając wzroku. Oczy zalśniły jej złotem i miały ciepły ale nieprzyjemny odcień.
Wydawałoby się że basior szuka raczej zwady, której ona wolałaby uniknąć. Nie chciała być trafiona ogonem ani tym bardziej złapana przez te kły. Wilk był od niej większy, wyższy a na pewno i silniejszy. Gdyby chciał mógłby bez problemu uderzyć ją łapą bądź ogonem i zrobić jej krzywdę.
Ian:
- Z czego? Nie jestem lekarzem, mi querida... - zachichotał przeciągle, wyginając przy tym łeb zupełnie do tyłu i niemal kładąc go na swoim grzbiecie, jakby nie miał kości. Mrugnął do Nany filuternie, wszystkie zęby jakie miał na stanie pokazując w całej okazałości. - Nie jestem lekarzem... - podjął, nie zmieniając z pozoru potwornie niewygodnej pozycji. - Ale to chyba fobia social, fobia społeczna, cariño... - tu znów rozległ się jego śmiech niczym demona z czeluści piekieł, spotęgowany do tego efektem, jakby dochodził z dna studni, z echem. Iskry przestały się sypać z jego pyska, tylko raz po raz jakiś niebieski ognik przeskakiwał pomiędzy jego nienaturalnie długimi kłami. Jeśli zaś chodziło o ogon, przynajmniej nim Nana nie musiała się narazie przejmować, gdyż leżał schludnie zwinięty wokół szczupłych łap Garetha, niczym uśpiony wąż.
Nawigacja
[#] Następna strona
Idź do wersji pełnej